Dlaczego świadectwo z czerwonym paskiem źle mi się kojarzy….

W dzień zakończenia roku szkolnego w mediach społecznościowych roi się od świadectw z czerwonym paskiem, dyplomów, listów gratulacyjnych dla rodziców, nagród itp.

A ja patrzę na to i marzę, aby moja córka, która od września zaczyna przygodę ze szkołą, była inna niż ja kiedyś…

Żeby nie uczyła się dla ocen, żeby grała na gitarze w wieku 10 lat (a nie dopiero 20), żeby znała swoją wartość, żeby nie bała się wuefu, żeby nie bała się poznawać  nowych ludzi i nowych miejsc, żeby nie bała się podróżować autem i innymi środkami transportu, żeby nie bała się wesołego miasteczka, żeby nie bała się życia w dużym mieście, żeby lubiła się przytulać, żeby nie męczyła się w głośnych miejscach, żeby była w stanie nauczyć się przynajmniej jednego języka obcego, żeby umiała słuchać drugiego człowieka gdy wokół są inne dźwięki, żeby radziła sobie ze swoimi emocjami, żeby radziła sobie ze swoimi lękami, żeby nie dążyła do perfekcjonizmu, żeby w szkole średniej wiedziała co chce robić w życiu, żeby miała pasję, żeby kochała swoją wysoką wrażliwość, żeby kochała siebie.

Całe życie miałam czerwony pasek i jakieś stypendium. Była to taka rutyna, że moja mama po powrocie z wywiadówek nawet nie zaglądała w kartkę z ocenami, a na studiach nie pytała jak mi poszła sesja. To było dla niej zbyt oczywiste. A tymczasem ja, po oblanym już w pierwszym semestrze egzaminie z zoologii bezkręgowców nie umiałam poradzić sobie z porażką, nie umiałam o niej opowiedzieć i miałam myśli aby rzucić studia na tak wczesnym etapie. To chyba była moja pierwsza w życiu dwója.

Liceum - stypendium premiera, studia - stypendium ministra.  Ale czy w liceum miałam plany na przyszłość - nie. Czy na studiach czułam pasję - nie. 

Moja uległość i brak jakichkolwiek planów na przyszłość pchnęły mnie nawet w kierunku doktoratu. Nie umiałam odmówić Pani Dziekan (cudownej kobiecie!) gdy mnie na niego namawiała, a ona nie miała pojęcia że pijawki lekarskie są mi totalnie obojętne… Że nie lubię pracy w terenie zwłaszcza zimą bo jestem ogromnym zmarzlakiem, że boję się wody odkąd tylko pamiętam, a w laboratorium od tych wszystkich odczynników mam odruch wymiotny. Poza tym zaburzona konwergencja obuoczna uniemożliwiała mi precyzyjną pracę laboratoryjną. Byłam stypendystką więc skąd miała to wiedzieć. Pozostali stypendyści mieli naukową pasję.  Mało tego! Pasję mieli także studenci którzy stypendystami nie byli. Na szczęście po pierwszym semestrze przerwałam doktorat, ale dopiero wtedy jak zebrałam do indeksu oceny dające średnią 5,0. 

Język polski i muzyka - to były moje szkolne „koniki”. Potrafiłam napisać wypracowanie dla siebie i dla trzech innych osób w takim „stylu” że nauczyciele nie orientowali się, że pisała to ta sama osoba. Dziś uważam to za wielki talent pisarski!!!  Pozdrawiam w tym miejscu wszystkie moje Panie od języka polskiego 

dziewczynka w różowej spódniczce i kapeluszu

A śpiewać zawsze uwielbiałam. Tak jak dziś moja 7 letnia artystka - Helenka  I nie wiem jak ja to robiłam (w swoim nadwrażliwym i introwertycznym świecie) ale stałam na scenie i śpiewałam bez względu na to ile ludzi było po drugiej stronie i jak duża była scena. To chyba po prostu była i jest prawdziwa pasja, miłość. Jednak nie wystarczyło mi odwagi aby poprosić o gitarę już w szkole podstawowej mimo, że była moim cichym marzeniem. Świadomą decyzję o nauce gry na gitarze podjęłam więc dopiero na drugim roku studiów (już ze stypendium ministra w kieszeni).

Po studiach biologicznych i rzuceniu doktoratu była wielka przeprowadzka i JEDNA WIELKA NIEWIADOMA. Na szczęście wtedy miałam już przy sobie Piotra i widziałam, że co by nie było to we dwoje jakoś damy radę. Zahaczyłam się na zupełnie przypadkowy staż, potem praca w NGO, a w między czasie poszłam za kolejnym głosem serca i rozpoczęłam studia z doradztwa zawodowego, aby swoim przykładem chronić innych przed podobnymi życiowymi zakrętami. Oczywiście do realizacji tego celu wybrałam jedną z najlepszych polskich uczelni (jak na perfekcjonistkę przystało). Po roku pracy z młodzieżą w zawodzie doradcy zawodowego na świecie była już Helenka, której rozwój nadał dalszy kierunek moich zawodowych zmian. Jestem tu gdzie powinnam być. U progu 35. roku życia w końcu czuję, że nie chcę innego życia.

Mimo, że nie pracuję jako doradca zawodowy to wiem, że studia te były mi baaardzo potrzebne. Dzięki nim pomogłam najbardziej sobie, a teraz dzięki sile jaką mam, mogę pomagać innym. Wsparcie przy wyborze drogi edukacyjno - zawodowej ma bardzo wiele wspólnego z wiedzą o profilu sensorycznym i wiedzą o zaburzeniach integracji sensorycznej. To nie prawda, że gdy tylko się czegoś bardzo chce, to można wszystko. Mamy w ciele ograniczenia, których nie przeskoczymy w wieku 20 czy 30 lat i to właśnie znajomość naszych słabości i nie-mocy powinna kierować naszymi wyborami, tak samo jak znajomość naszych talentów. 

Studiów biologicznych też nie żałuję. Głównie dlatego, że dzięki nim poznałam mojego męża  Poznałam także wielu innych wartościowych ludzi, a także zdobyłam bezcenne doświadczenie w mieszkaniu z dala od domu i uczeniu się życiowej samodzielności na własnych błędach. Wszystko jest po coś. Miałam też niezły przedsmak tego, co czeka mnie na studiach z integracji sensorycznej - a mowa o jakże skomplikowanej neurobiologii 

Więc z całym szacunkiem dla trudu przyszłych pedagogów mojej córki, prawdopodobnie nie będę nigdy drążyła tematu ocen dla ocen, lecz skupię się na innych - o wiele ważniejszych sferach rozwojowych dziecka, które na te oceny wpływają. 

A czerwonego paska nigdy nie opublikuję nawet jak będzie, bo na prawdę źle mi się kojarzy.

P.S. Świadoma tego, że dążenie do perfekcjonizmu może być zgubne, celowo nie oddałam powyższego tekstu pod specjalistyczną korektę. Na pewno brakuje przecinków, są błędy stylistyczne i inne błędy. Przepraszam, jeśli ktoś poczuł ukłucie w oko, ale tak właśnie miało być